Dunkierka. Fotoreportaż, w którym uchodźcy szukają spokoju.
Godzina piąta rano. Marcowy poranek wypełniony mgłą przez którą nieśmiało przebija się słońce.
Warunki całkiem sprzyjające do pieszych wycieczek i uprawiania spacerów – ale raczej tych krótkich, niż długich.
Kiedy wypuszczamy powietrze z ust, miesza się ono z chłodem tworząc parę, a po 15 minutach wędrówki zaczynamy odczuwać chłód w stopach. Na obrzeżach miejscowości Dunkierka mieści się dziki teren należący w świetle prawa do rafinerii. Pod nazwą obóz uchodźców od wielu lat daje ukojenie i przestrzeń, w której osoby uchodźcze, zmęczone podróżą mogą odetchnąć i przygotować się do dalszej drogi. Obejmuje on dużą, płaską powierzchnię, którą możemy nazwać klepiskiem oraz fragment otoczonego rzeką lasu nazywanego 'dżunglą’. Spór o ziemię jest ciężki do wyjaśnienia, a każda z dróg skupionych na ukazaniu jego szczegółów odkrywa absurd i morze paradoksów. Generalnie chodzi o to, że uchodźcy przebywający na terenie Francji mają status nielegalności. Prawo jednak trochę bardziej pozwala im na spotykanie się z legalnością na tym terenie, niż poza jego obrębem. Teren jednak należy do rafinerii, więc policja średnio dwa razy w miesiącu przeprowadza ewikcję.
Obóz uchodźców: przystanek w niełatwej drodze
Do Dunkierki trafiają głównie uchodźcy z Afganistanu, Syrii, Sudanu, Iraku, Iranu oraz Kurdystanu (i innych terenów, na których mieszkają Kurdowie).
Powyższe miejsca są objęte wojną i trudnymi sytuacjami politycznymi. Występują w nich prześladowania i zbrodnie wojenne. Ekonomia jest zniszczona przez długo trwające konflikty, a bezpieczeństwo cały czas zagrożone.
Przeprawy do Europy są bardzo trudne. Koszty, które muszą ponieść uchodźcy często przekraczają ich możliwości.
Pokonanie przeprawy jednego uchodźcy jest zazwyczaj finansowane przez oszczędności całej jego rodziny. Pamiętajmy, że mówimy o krajach, w których średni zarobek miesięczny według danych administracyjnych oscyluje w granicach dwustu dolarów. Rzeczywistość jednak znacząco odbiega od norm administracyjnych ze względu na niepokojową sytuację panującą w tych krajach. Ziomale z Afganistanu opowiadali na przykład, że u siebie zarabiali dolara dziennie. Średniego kosztu dotarcia do Europy nie da się policzyć. Podczas rozmów z uchodźcami słyszałem o kwotach 3000 dolarów za przeprawę, których życzą sobie przemytnicy. Słyszałem jednak również o ośmiu tysiącach oraz trzech tysiącach za samą informację o statku. Statku, który gdzieś stoi i dokądś płynie, ale czy zabierze i dopłynie… Nie wiadomo, dlatego ryzyko jest ogromne.
Życie uchodźców w obozie na granicy kryzysu
Obóz w Dunkierce odbiega od populistycznej definicji obozów dla imigrantów.
Każdy znajduje się w nim dobrowolnie i może go opuścić w dowolnej chwili. Nie jest to rządzone państwem getto, które oddziela od społeczeństwa osoby przebywające w nim. Jest przestrzenią, do której uchodźcy docierają, aby zebrać siły do dalszej wędrówki. Władze twierdzą, że imigranci nielegalnie okupują ten teren i osiadają. Prawda jest jednak inna. Z reguły uchodźcy spędzają tam jeden do kilku dni. Najdłużej będąca osoba, z którą udało mi się porozmawiać była w Dunkierce dwa tygodnie.
Regeneracja sił nie ogranicza się wyłącznie do chwilowego wstrzymania wędrówki. W Dunkierce uchodźcy mają okazję dostać ciepły posiłek, otrzymać pomoc medyczną, wziąć prysznic czy też wyposażyć się w ubrania, koce i namioty.
Obóz uchodźców utrzymywany przy życiu przez wolontariuszy
Na miejscu czekają na nich wolontariusze z takich organizacji, jak Help4Dunkierque, które są organizacjami pozarządowymi. Codziennie przyjeżdżają do obozu aby pomagać.
Ciężko powiedzieć, o której godzinie zaczynają dzień. W nocy przygotowują ciepłe posiłki, a nad ranem pieką chleb.
Później uruchamiana jest 'łaźnia’, czyli stary bus, który został przerobiony na mobilny prysznic. Dalej jednak drzemie w nim serce starego forda, więc rytuał zachęcania go do życia zajmuje niekiedy większość godzin porannych.
Ósma rano. Pierwsza ekipa już jest w 'dżungli’ i częstuje najbardziej zmarźniętych ciepłą herbatą. Wczesnowiosenne poranki nie rozpieszczają temperaturami. Najciężej mają Ci, którzy dotarli w nocy – często w przemoczonych ubraniach i bez namiotów. Kubek gorącego napoju w takiej chwili znaczy o wiele więcej niż zazwyczaj, a wdzięczność którą wypisuje na twarzach jest ciężka do przekazania za pomocą słów. Dlatego właśnie robię zdjęcia.
Chwilę później przyjeżdża ekipa z ubraniami. Przemoczone kurtki, koszulki i buty wymieniane są na wyprane, suche.
Nie buty świadczą o człowieku
W europejskim społeczeństwie często spotykam się z zarzutem wymierzonym w uchodźców, który dotyka posiadanych przez nich przedmiotów. Skrajna prawica podważa zasadność pomocy niesionej ludziom, którzy ubrani są w markowe ciuchy. Osobiście gdybym miał do przejścia z buta milion kilometrów uciekając przed ostrzałami, to wybrałbym raczej najeczki niż klapki dziadka.
Z resztą, wartość przedmiotów w takich sytuacjach podlega przemianowaniu.
Stoję obok vana, z którego wydawana jest odzież i obserwuję pewną sytuację. Ekipa nie może znaleźć rozmiaru 44. Robi się zgiełk i zamieszanie pomiędzy wolontariuszami, którzy przekopują stertę ubrań. Nagle w półtriumfie z otchłani wnętrza samochodu wychodzi dziewczyna z parą znoszonych butów. Są w rozmiarze 42, o dwa rozmiary za małe na stopę Afgańczyka, który zapytał o obuwie. Wolontariuszka podaje mu je i oświadcza ze smutkiem, że to jedyne jakie znalazła. Chłopak przymierza je mówiąc, że to nie szkodzi, że poradzi sobie, ważne żeby nie były mokre. Ściąga Nikei z pomarszczonych, odciśniętych stóp i wciska na nie przymałe buty. Zagina tylnią część traktując je jak klapki, oddaje swoje buty wolontariuszom szczerze dziękując, a ja… Właśnie orientuję się, że sytuacja, którą obserwowałem przedstawiała zamianę markowych, ale mokrych Jordanów na znoszone 'adidasy’ marki halówka, które są o dwa rozmiary za małe, ale…suche.
Prysznic dojeżdża na miejsce. Środek samochodu jest podzielony na dwie kabiny, które dezynfekowane są co 10 kąpieli. Uchodźcy, trzymając w rękach ręczniki i świeżą bieliznę ustawiają się w kolejce. Kontakt z bieżącą wodą pomaga odzyskać morały i zmyć z siebie całe nagromadzone wędrówką zmęczenie.
Spacer po wspomnieniach
Czekam, aż mój kumpel który pomaga w obozie od miesiąca skończy wydawać 'numerki’ na prysznic i zostanie zmieniony przez naszą koleżankę. Chodzenie samemu po terenie dżungli może być niebezpieczne. Ludzie, którzy przeszli traumę i przestali nosić w sobie zaufanie do człowieczeństwa raczej podejrzliwie reagują na typa z aparatem przy twarzy. Nie wiedzą, kim jestem i z jakimi intencjami przychodzę.
Zupełnie inaczej jestem odbierany idąc z Marcinem – uchodźcy znają go i darzą sympatią. Widzą w jego twarzy człowieka, który dawał im jedzenie, ubrania i opatrywał rany. Idziemy przez teren i rozmawiamy. Marcin pokazuje mi pozostałości po ogniskach, opowiadając historię dnia poprzedniego.
Nie są to ogniska, które pełniły funkcję ogrzewającą. Ogień w tym przypadku, podkładany przez sponsorowaną państwem 'firmę sprzątającą’ przestaje być żywiołem dającym ciepło, a staje się zagrożeniem odbierającym bezpieczeństwo, spokojny sen i rzeczy prywatne.
Ewikcja odbyła się w nocy. Policja kazała uciekać ludziom z namiotów i nie dawała czasu na swobodną ewakuację. Uchodźców pogrążonych snem budziły światła i krzyki. Mogli zabrać ze sobą wyłącznie rzeczy pierwszej potrzeby. Większość z nich straciła dokumenty, kurtki, koce i namioty. Firma sprzątająca zbierała te rzeczy i gromadziła na hałdach, które następnie podpalała.
Na zdjęciach wyżej możemy zobaczyć dwa pojazdy. Jednym poruszał się inwalida z Afganistanu, a drugim uciekali Kurdowie.
Oprócz podpaleń i ewikcji, 'firma sprzątająca’ dopuściła się również działań profilaktycznych. Wjechała ciężkim sprzętem – koparkami, którymi rozkopano ziemię. W jakim celu? Na zaoranej powierzchni ciężej jest rozbić namiot, ciężej jest egzystować. To, co jeszcze dzień wcześniej pełniło funkcję domu, dzisiaj tworzy krajobraz fałd pokrywających teren dżungli.
Pomoc?
Wyżej opisane dramaty powtarzają się dwa razy w tygodniu. Uchodźcy, którzy uciekają przed wojną i głodem tracą wszystko, a już wcześniej posiadali całkiem niewiele.
Jako zwykły człowiek jedyne, co mogę zrobić to spędzić kilka dni pomagając w obozie, napisać artykuł i zdać fotorelację. Nie jestem w stanie zatrzymać wojen, ani ofiarować schronienia ludziom, którzy je stracili. Jako zwykli ludzie czujemy, że nasza siła sprawcza jest niewielka. Kryzysy istnieją, ludzie umierają a to, co możemy zrobić to pomoc doraźna. Zmniejszanie zła i pomaganie.
Ludzie, których historie opisałem mają jedzenie, ubrania i możliwość wzięcia kąpieli dzięki organizacji Help4Dunkierque.
Wolontariusze pracują za darmo są napędzani dobrem i nadzieją. Organizacja nie jest finansowana, działa oddolnie, pozarządowo. Potrzebuje pieniędzy.
Jeśli nie jesteś obojętny/obojętna i czujesz potrzebę pomocy – proszę, wesprzyj ich chociaż złotówką. Możesz to zrobić tutaj.
Ziomale i ziomalki z Afganistanu, Iranu, Iraku, Kurdystanu, Syrii i Sudanu potrzebują twojej pomocy.
est maxime sit reprehenderit id natus nemo architecto dolores. quos sit quia cumque aut ab eum tenetur aliquam.
non ab laboriosam exercitationem ullam ipsum ex quisquam nam facilis dolor eum. nulla quidem dolorem eius suscipit nisi sint sed adipisci exercitationem sit amet maiores. rerum magni saepe vel omnis amet ullam beatae placeat sed numquam consequatur nemo rerum enim est et ut vel. iste dicta delectus pariatur nobis quisquam sunt nam dolorum reprehenderit eaque eius. natus voluptatibus illum eum natus.
aut nemo voluptas totam repudiandae accusamus non quia non et quas quo. dolorum ut doloribus totam pariatur provident placeat laudantium. aut reiciendis et voluptatum voluptatem vitae laboriosam non deleniti quas et qui numquam voluptatum. ut et nulla ut dolor aut temporibus. perspiciatis in repudiandae illum aut quas sunt eos alias.
Pingback: Life on the border in photos: A report from Dunkirk - Freedom News